Mi tam gaci niegdyś nie ściągali. Co do obowiązku powoływania do zasadniczej służby wojskowej, bez zastanowienia powiem - 3 x TAK. Uważam jednak, że taka służba powinna trwać 4 miesiące na konkretnej szkółce specjalności. Powyżej 4 miesięcy żołnierz zaczyna po prostu się nudzić. Jeżeli dostanie ,,falową" jednostkę, to sięgnie to już dna, i cały proces szkolenia idzie w niepamięć.
Ja trafiłem do szkoły podoficerów służby zasadniczej, którą opuszcza się ze stopniem kaprala (jeśli ktoś podpadł - wychodził jako starszy szeregowy). Szkoła trwała 4 miesiące i pomimo,że było bardzo ciężko, w ostatnim miesiącu szkolenia, elew zdawał sobie sprawę po co człowiekowi jest potrzebne wojsko. Najpiękniejsza jest zasada: jeden za wszystkich - wszyscy za jednego, tzn. jeden podpadł - cała drużyna, bądź pluton ma przerąbane. Możecie sobie wyobrazić, co się po takim numerze z delikwentem dzieje. Jeżeli ktoś jest słaby fizycznie i nie starczy mu sił, by dogonić resztę, cały pluton ma dostosować bieg do najsłabszego - do tego dochodzi się jednak po czasie. Na szkółkach nie ma stosowanej przemocy fizycznej. Jest mnóstwo krzyku, wszystko jest na szybko, docenia się prawdziwą wartość snu. Później trafiłem na 8 miesięcy do jednostki liniowej, i tam, gdybym nie dostał na wyszkolenie 2 poborów tzw ,,młodego rocznika", zanudziłbym się okrutnie, bo rozkład dnia wyglądał następująco: pobudka, zaprawa (czyli wyjście na papierosa..), śniadanie, rejony (sprzątanie, a raczej ściemnianie), apel (czyli co nam szef kompanii da do roboty), prace porządkowe, tj. grabienie liści, malowanie chodników w jednostce, przeprowadzki (prywatne znajomych ,,trepów" też się zdarzały), obiad, rejony, apel popołudniowy, rejony, kolacja, łaźnia, apel, i najważniejsze - capstrzyk (wszyscy do łóżek, albo zasiadamy za stolikiem i ,,w Polskę idziemy") i tak co dzień. Podczas szkoleń młodego rocznika, byliśmy z kolegą (przepraszam - wojsku nie ma kolegów, są tylko znajome twarze) wyznaczeni do przeszkolenia cywilów w żołnierzy, czyli tzw. unitarka. Byliśmy odcięci od codziennych zadań kompanii, naszym celem było stworzenie żołnierza, poprzez ciężką pracę i zaangażowanie. Jeżeli dowódca plutonu zauważył brak postępów, to kaprale byli przez niego porządnie przetrzepani (oczywiście poza obecnością pozostałych żołnierzy). Podczas szkolenia widziało się jakby siebie samego, wyczuwa się nosem, kto czym pachnie i jaką metodę szkolenia zastosować. Jedno jest pewne - nie warto być lekkim, bo wówczas traci się autorytet. Konkretnie ale wyrozumiale, bo sa też osoby bardzo tęskniące za domem, odczuwające pustkę, bądź brak akceptacji w grupie pozostałych żołnierzy. Jeżeli sygnały przemocy między nimi do nas docierały, cały pluton dostawał porządny wycisk, dopóki sami nie zorientowali się co robią źle. Raz miałem bardzo mocnego ,,oporniaka" przez który celowo zadania wykonywał źle i cała drużyna za to obrywała. Ponieważ do słabych nie należał, brakowało odważnego, który mógł przemówić mu do rozsądku. Zastosowałem wówczas bardzo nieprzyjemną, ale skuteczną metodę. Wyprosiłem wszystkich z sali i pozostałem tylko z nim, przeprowadzając ostateczne pouczenie, które ignorował. Wówczas wydałem mu rozkaz: wszystkie wozy i szafki mają wylądować na środku sali, czyli tzw. wieża Babel. Wytrzeszczył oczy i po ponownym wydaniu rozkazu, zaczął piętrować wszystko co było, na środku sali. Następnie kazałem mu wstąpić do szeregu, po czym oznajmiłem, że do kolacji (było 30 minut) w sali ma być idealny porządek.. Zapachniało to trochę falą, ale lepszego sposobu nie było. Nie wiem, co przez te 30 minut działo się w sali, ale od tamtej pory ,,oporniak" był grzeczny jak baranek.
Mam więc podstawę twierdzić, że wmawianie, że służba wojskowa jest stratą czasu, jest wyjątkowo nietrafne. Zauważcie, że w Szwajcarii wszyscy obywatele są żołnierzami i przechodzą okresowe ćwiczenia.