Mam takie nurtujące mnie wspomnienie sprzed jakiś 20 lat. Jeździłem codziennie (naturalnie jako pasażer) podmiejskim EN57 i od czasu do czasu dalekobieżnymi składami ciągniętymi przez lokomotywy. Wtedy zupełnie nie interesowałem się, do czego są podczepione wagony i jak to jeździ.
Ale jedna rzecz utknęła mi w pamięci - część pociągów uznałem za super luksusowe, jeśli ruszały tak, że nie było w ogóle czuć, kiedy ruszają. Większość starych, niezbyt komfortowych pociągów zawsze ruszała z bardzo mocnym szarpnięciem. Zawsze było takie "łup!" przy ruszaniu.
A jak wagoniki były takie nowsze, wygodniejsze, to i ruszanie było praktycznie zupełnie niewyczuwalne.
Potem oczywiście była moja przygoda z MaSzyną, poznałem mnóstwo różnego taboru, jeździłem różnymi składami, z napędem elektrycznym i spalinowym.
Tak, wieloma da się ruszyć za ostro. Mechanik ma na to wpływ, ale kurczę, zawodowi mechanicy chyba potrafią robić swoją robotę, to raz, no i czemu w jednych typach pociągów szarpnięcie było prawie zawsze, a w innych prawie zawsze nie?
Niestety, nie pamiętam co to były za lokomotywy. Zgaduję, że żadna nie była elektryczna z rozruchem impulsowym, bo wtedy (20 lat temu) to była nowinka zbyt rzadka na naszych torach. Ale diabli wiedzą. Może konstrukcja wagonów, sprzęgi? A może to jednak podejście mechaników, ktoś prowadził nową maszynę to się jakoś odruchowo bardziej starał żeby "była kulturka"?
Czy każdą lokomotywą da się ruszyć łagodnie bez szarpnięcia? Czy są jakieś, w których to jest szczególnie trudne, albo szczególnie łatwe? W takim EN57 to chyba nie bardzo zależy od mechanika? One przecież przełączają rozruch pół-automatycznie w niezbyt wielu krokach. Czasem tam nawet było "łup" przy przełączaniu na kolejne pozycje, nie tylko przy pierwszej.