U mnie w Skierniewicach kiedyś czekałem na pośpieszny z Warszawy, i kręcąc sie po peronie zauważyłem, a raczej wpierw usłyszałem coś popiskującego na torach - kaczka krzyżówka z trzema piskletami. Przyglądałem się temu chwilę, myśląc, co zrobić... Kaczą rodzinkę przemierzającą usilnie tory* dojrzał także rewident taboru, przechodzący nieopodal, chciał się zlitować nad kaczętami. Ponieważ wszędzie było S1, to zeszliśmy na tory, i próbowaliśmy wyłapać to i przenieść gdzieś indziej - matka odleciała i zaczęła krążyć niczym sęp, a małe rozbiegały się na wszystkie strony. W końcu wyczłapały zestrachane poza torowisko, więc daliśmy sobie spokój.
...Matka wróciła na dół, i prowadzi je znów na tory... Z czerwonego zmieniło się na żółte i zielone, co znaczyło, że na tory już lepiej nie wchodzić - zaraz przyjechał pośpieszny, szum zestawów kołowych przegonił matkę, a małe... nie wystając ponad główkę szyny były bezpieczne :D
Koniec tej historii był taki, że jak ten sam rewident przeszedł jeszcze raz, zawołał nieroby z SOK, a Ci łapnęli małe (zręczni byli, bez najmniejszej ironii) i wynieśli je sporo dalej w stronę skierniewickiego parku. Happy end, a przynajmniej się sokiści na coś przydali, hehehe.
*Swoją drogą ostro głupia ta kaczka - zamiast prowadzić młode miedzy torami, to usilnie pomiędzy szynami - a małe przeskakiwały betonowy blok jeden po drugim, radząc sobie raczej marnie, to w końcu jeszcze nieloty były.