Wiesz o co mi chodzi Profeta, a ano o to, że przykładowo jesteś jakimś bonzem w PKP. Masz określony budżet i środki rozplanowane na cele wedgług Ciebie ważniejsze. I nagle przychodzi do Ciebie polityk i mówi wicie rozumicie jest sprawa, muszę dotrzymać obietnicy wyborczej, coś chlapnąłem na spotkaniu w remizie. Trzeba postawić peron. Ty na to, ale nie ma kasy na to, wszystko jest rozplanowane. On nie interesuje mnie to ma być i koniec, a wszystko ma być gotowe na powiedzmy październik, jeszcze przed wyborami. Nie wiem jak pan to zrobi, ale ma być, chyba, że chce się pan pożegnać z pracą. Co wtedy robisz, ano poddajesz się naciskowi, odwracasz swoje plany i robisz to. Chodzi mi o precedens, że politycy nie są od tego. Można iść dalej w tym kierunku i dawać możliwość coraz większego ingerowania polityków w to co dane przedsiębiorstwo ma inwestować, a co nie.
Pomijam tutaj jakość menagerów PKP i chodzi o zasadę. Trochę również przejaskrawiłem scenariusz, ale jest on możliwy.
Co do przystanku, dyskusja ma sens. Jeżeli w dłuższym okresie, statystycznie będzie tam bardzo mało ludzi wsiadło/wysiadało, to przystanek nie ma racji bytu. Po co wydłużać czas podróży pozostałym. To, że gdzieś tam jest podobnie, to wcale nie oznacza, że we Włoszczowej też ma tam tak być. Tak na moje oko, ludziów tam wsiadących/wysiadających będzie mało, chciaż mogę się mylić. Piszę to na podstawie, tego co widziałem w telewizji.