Cześć Wam.
W końcu, po jakiś chyba 4-5 latach, 21 i 22 czerwca, udało mi się zawitać do rodzinnego Węglińca i na tamtejszą stację. Ale to, co zobaczyłem, po prostu mnie załamało.
Wpierw, zaraz po przyjeździe zatrzymaliśmy się pod "Biedronką", bo za Legnicą skończyło nam się picie w samochodzie i suszyło. Wtedy ze Zgorzelca przejechała Ludmiła z węglarkami. Myślę sobie: Fajnie się te dwa dni zapowiadają, skoro na samym początku już wita mnie Br232. Zaraz potem skierowaliśmy się na cmentarz, na "zwiedzanie" Węglińca itp. W końcu, gdy trafiliśmy na dworzec, nogi się pode mną ugięły. W pewnym momencie straciłem orientację, czy jestem jeszcze na węglinieckim dworcu, czy to może jednak
Kozubnik... Odrapany, mocno zniszczony budynek, brak wiaty nad peronami, tylko samo ożebrowanie, wszystko pozamykane na głucho, jedynie otwarte było pomieszczenie kas, gdzie i tak było pusto i śmierdziało jak w publicznej latrynie. Istna ruina. Na wschód od budynku dworca pomiędzy peronami półtorej metrowa trawa, w tym roku na pewno nie koszona. I jak na ironię, obok tego obrazu jak z horroru piękna, czysta tablica o remoncie linii... Na peronach żywej duszy, tylko nasza czwórka.
Na torach też nie było wiele. Trzy wygaszone Br232 i dwa szynobusy. Ani śladu ST43, SU46... Tylko gdzieś tam zmodernizowana stonka przetaczała wagony. Wszystkie Fiaty i Rumuny stały cicho, nieruszane pod lokomotywownią. Składów wagonowych też było tak jakby mniej. Przez sobotę i niedzielę byłem tam 3 razy. I zawsze tak samo jak w powyższym opisie. Nie tak zapamiętałem tą stację jak jeździłem tam z tatą pociągiem do Dziadków. Zawsze ruch, nieustający odgłos Shulzerów albo Fiatów, co chwila echem od okolicznych borów odbijała się syrena manewrującej lokomotywy.
Czy to teraz normalny obraz ja węglinieckim dworcu? Czy po prostu trafiłem w nieodpowiednim momencie?