40
« dnia: 19 Czerwca 2012, 22:28:57 »
„Pociąg osobowy do stacji Katowice przez Bielsko-Białą, Czechowice-Dziedzice, Pszczynę, Tychy, wjedzie na tor trzeci przy peronie drugim (…)” – rozległ się głos komputerowej Iwony, wdzierając się pomiędzy świergot rannych ptaków a rozmowy zniecierpliwionych podróżnych. Powoli zacząłem iść w stronę przejścia podziemnego, by wsiąść zaraz do pierwszych drzwi, w oczywistym celu zakupienia biletu.
Nic się tu nie zmieniło – sypiące się wiaty, ławki już dawno zaadoptowane przez okolicznych wielbicieli tanich trunków wyskokowych zniknęły nawet nikt nie wie gdzie i kiedy, i cały wachlarz pięknych barw na blaszanych ścianach wiat na pierwszym peronie. Tylko brak towarowego, stojącego na torze pierwszym, czekającego na wolny jednotorowy odcinek do Łodygowic, gdzie jest najbliższa mijanka. Kiedyś z nudów czytałem listy przewozowe, przyglądałem się wagonom, jak lokomotywa budzi je podmuchem powietrza w hamulce do życia, każąc przygotować się do odjazdu do swojej stacji docelowej.
Dziś jedynie pusty tor i czerwony sierżant pilnujący, aby czasem coś się koło niego ukradkiem nie prześlizgnęło. Jakoś tak dziwnie pusto, cicho… Na wyświetlacz wskoczył pociąg na Zwardoń, odjeżdżający parę minut po moim. Dzwonki na przejeździe zapowiadają zbliżającą się do stacji jednostkę. Kiedyś wypatrywałem jej z niecierpliwością, aż wynurzy się zza łuku, błyskając swym trojgiem oczu i ochoczo podskakując na nierównościach toru wjedzie na peron i zaprosi do środka otwartymi drzwiami. Dziś to już nie sprawia takiej frajdy, szczególnie znając obecną sytuację na kolei. Nawet na składy patrzę już jakoś inaczej, bez tego błysku w oku… Może to dla tego, że już 22 lata przejeżdżają 50 metrów od mojego domu; może dla tego, że trzy lata temu przesiadłem się do samochodu, a jazda pociągiem była koniecznością z powodu jakieś awarii uniemożliwiającej wyjechanie z ogrodu, a dodatkowo zdarzyła się może raz, dwa razy…
Sam nie wiem. Ale mimo tego jednak po chwili znów zaczynam się czuć jak parę lat temu. Obracam się w stronę drzwi do przedziału służbowego. Na szczęście do kabiny maszynisty są otwarte.
„Gotów do odjazdu!” Lekkie szarpnięcie i peron zaczyna powoli znikać spod drzwi, a na Haslerze zaczyna wzrastać prędkość. Na przejeździe mijamy jednostkę na Zwardoń. Tylko jeden skład, brudny, obtagowany. I znów zaczynają wracać wspomnienia.
Pierwsza klasa liceum. Całkiem nie tak dawno w sumie, pamiętam prawie jak dziś. Staliśmy małą grupką pod pierwszą wiatą wymieniając się najświeższymi informacjami „ze wsi”. Charakterystyczny miły głos pani z budynku stacji, przerywając naszą konwersację, zapowiedział pociąg z Żywca do Katowic. Po chwili zza łuku wyłoniła się siódemka ze składem oliwkowych Bip na haku. Jak zawsze całą drogę przestaliśmy w przedsionku nad jednym z wózków Jacobsa. Koledzy nie zwracali na to uwagi, ale ja cały czas przysłuchiwałem się krótkiej melodii spod podłogi – „Ta Ta Ta”, „Ta Ta Ta” – dawało się słyszeć co chwila. I ten charakterystyczny zapach, zawsze kojarzący mi się z koleją właśnie, miło łechtał mój nos.
Dziś wagony Bhp można w czynnej służbie spotkać w bardzo niewielu miejscach w Polsce, często jako pociągi specjalne. Era siódemek z pociągami pasażerskimi na linii 139 skończyła się wraz z wycofaniem pociągu „Góral” Katowice – Żylina i „Skalnicy”, na których można było również spotkać Słowackie lokomotywy serii 140. Ostatecznie z tego co się niedawno dowiedziałem, to Przewozy Regionalne na Śląsku wycofały wszystkie składy wagonowe, pozostawiając jedynie jednostki. A szkoda, patrzenie ciągle na EN57 nawet najwytrwalszemu miłośnikowi kolei kiedyś się znudzi.
Pusty, żwirowy placyk przed samym przejazdem przypomina o tym, że stała tam kiedyś jedna z dwóch Wilkowickich nastawni. Po wprowadzeniu przejazdów automatycznych, pierwsze zabito okna, później całkowicie ją wyburzono. Druga nastawnia na południowej głowicy na szczęście się ostała. Można nawet przymknąć oko na to, że stoi z wielkimi drewnianymi klapami na oknach, naszpikowana kamerami i sprawia wrażenie, jakby wybudowano ją dla straszenia dzieci okolicznych mieszkańców. Kolega opowiadał mi, jak jego ojciec kiedyś na tej nastawni pracował, mówił nawet, że kiedyś mnie do niego zabierze. Nie zdążyliśmy. Podobnie osamotniony ciągnie się tor na Żywiec, dawniej otoczony trzema bocznicami, z których jedna miała ciągnąc się aż do Szczyrku. Skończyło się na planach.
Pierwsze kilka łuków w stronę bielska pokonujemy spokojnie i sennie, czasem tylko ręką przysłaniam oczy od wstającego znad Magórki słońca. Tutaj jest jak zawsze, tak samo w Mikuszowicach, gdzie jest kilkusekundowy postój. Szybka wymiana ludzi, studenci udają się w stronę ATH, a ich miejsce zajmują pracownicy Bielskich i Czechowickich fabryk. Część ukołysana przez wijące się szyny do snu, odsypia naderwane poranne godziny. Kiedyś jeszcze można było w budyneczku stacyjnym dostać bilety. Dziś dostęp do kas broni gruba stalowa krata. O tym, że jest 2012 rok przypomina mi również obwodnica, której cień budzi mnie z moich wspomnień jak ze snu. Zawsze pokonuję ją górą, wjeżdżając od strony Żywca.
Po chwili znów majaczące już z daleka brązowe klapy na oknach budki dróżnika na pobliskim przejeździe. W kierunku Żywca dawniej było tam zwolnienie, dzięki któremu jadąc ostatnim wieczornym pociągiem mogłem przez ułamek sekundy przyglądać się codziennym obowiązkom dróżnika. Lata temu, jak wracałem z Dolnego Śląska, pociąg ten obsługiwała EU07 i 3 lub 4 bonanzy. Potem zaczęły jeździć jednostki EN57, głównie zmodernizowane. No i tak pozostało do dziś. Trzy boczne tory wzdłuż stacji na Leszczynach świecą pustkami. Próżno rozglądam się za TEM2 z pobliskiej elektrociepłowni, ET22 ze składem pełnych węglarek i przechadzającym się manewrowym wzdłuż składu. A może to nie ta pora? W sumie dopiero dochodzi szósta. Całkiem ładna, żółta farba elewacyjna w 90% pokryta została wielkim srebrnym tagiem BKS’u. Ciekawe, czy jakby tak pobazgrali im domy, to też by było tak „fajnie”. A malowane było niedanej jak dwa lata memu. Spokojnie kołysanie na zwrotnicach na wyjeździe ze stacji i dalej spokojnie podążamy wzdłuż linii 139. Podszedłem do lewych drzwi, by znów zobaczyć dróżnika stojącego zawsze z żółtą flagą przy wejściu do swojego małego domku. Jednak moim oczom, zamiast budki dróżniczej, ukazał się kontener Bombardiera. Szkoda, zawsze podziwiałem go, nieważne czy zima, deszcz, upał, on zawsze stał.
Z prawej górują kominy bielskiej elektrociepłowni, której bocznice pełne są węglarek z paliwem dla pieców.
Bielsko-Biała Lipnik. Tutaj zawsze wysiada spora część podróżnych, głównie uczniów. Dalej jedzie się już w mniejszym tłoku, powoli po jednotorowym odcinku. Na moście już dawno nie ma zwolnienia, bo w końcu postawili nowy. Dodatkowo zdemontowali nieużywaną część dla drugiego toru, który nigdy nie został wybudowany. Kilka przejazdów po drodze, krótkie RP1 przed tunelem i pojawia się charakterystyczny pisk świetlówek, rozjaśniających wnętrze składu. Jeszcze dwa-trzy lata temu można było w godzinach południowych oglądać serię 140 z okna jej składu w akcji w tunelu i słuchać odbitego i wzmocnionego akustyką tunelu dźwięku silników. Dziś to już tylko miłe wspomnienia. Oślepiające słońce oznacza wyjazd z czeluści tunelu i powolny wjazd południową głowicą na dworzec w Bielsku. Mała, zdewastowana budka koło torów stoi dalej. Jest w takim stanie od zawsze. Nawet nie mam pojęcia co się w niej znajdowało, jak jeszcze była w stanie używalności. Na próżno śledzę toki szyn krótkiej bocznicy pod budynkiem starego dworca. Pusta. Kiedyś można było zobaczyć tam siódemkę, byka, świnię lub dziewiątkę z jakiegoś nocnego pośpiecha. Nawet na bocznicy przy peronie 2 pusto. Powoli wjeżdżamy na tor drugi a ja ustępuję miejsca podróżnym kończącym tutaj swoją eskapadę.
Przez megafon słyszę o pociąg „Szyndzielnia” do Wrocławia. Przed oczyma wyobraźni staje mi od razu peron numer dwa, tor numer trzy. Wrocławska siódemka ze sznurem wagonów, wśród których można było nawet, jeśli dobrze pamiętam, znaleźć WARS’a. Pracownik dworca pcha przed sobą wózek z przesyłkami z zza wagonów daje się słyszeć charakterystyczny metaliczny dźwięk uderzenia młotka o osie wagonu. Między drugim a trzecim peronem przejeżdża smrodek, który wyciągnął „Szyndzielnię” z grupy wagonowej. Wszędzie dookoła pełno podróżnych krzątających się między kładką a drzwiami wagonów, wśród nich w kółeczku obsługa pociąg dokańcza papierosa, czekając na odjazd.
Jednak to wspomnienie szybko mija, gdy spoglądam na peron 1a – zamiast siódemki stoi tam zwykły zespół trakcyjny, zamiast podróżnych gołębie na peronie a obsługę pociągu czekającą na odjazd zastępują zdezelowane ławki pod wiatą. Może chociaż coś będzie manewrować… Jest! Husarz w barwach Wrocławskiego Stadionu odjeżdża spod rampy załadunkowej w kierunku północnej głowicy.
„Beeeeee!!! Pssssss………”
Lekkie szarpnięcie i szybko zostawiamy za sobą bielski dworzec główny. Kiedyś latałem tu z aparatem, pociągi fotografować. Dziś już nawet nie ma za bardzo po co. Zdjęcia tych samych, identycznie wyglądających jednostek mi się przejadły.
Grupa wagonowa, którą mijamy po prawej stronie też świeci pustkami. Tylko jakiś skład IC widać niedawno przyjechał. Pewnie od niego był ten Husarz. Niewiadomo po co, maszynista gwałtownie przyspiesza mimo tego, że za kilometr ma przystanek Bielsko Północ. Teraz dopiero sobie uświadamiam, że pierwszy raz w życiu będę na nim wysiadał mimo, że setki razy przez niego przejeżdżałem. Ot, taka mała anegdotka. Ze mną wysiada jeszcze kilka osób, lecz tylko jedna daje się w stronę kładki. Reszta idzie do przejścia podziemnego do zakładów „Fiata”. Niespiesznie zaczynam iść wzdłuż wiaduktu w stronę swojego zakład pracy. Ostatnim nawiązaniem do kolei jest zarośnięty kozioł oporowy z grupy wagonowej wyłaniający się spomiędzy krzaków. I to by było na tyle mojej kolejowej przygody, która na resztę dnia pozostawiła mnie z mieszanymi uczuciami.
Dawniej to naprawdę była kolej, ale to taka przez wielkie „K”…
-----
Zastanawiałem się, czy to tutaj umieścić, jednak chcę podzielić się moim spojrzeniem na to, co dzieje się z koleją w naszym kraju właśnie w taki sposób, miły dla wyobraźni.