31
Inne niekolejowe / Porażenie kolejową trakcją elektryczną
« dnia: 25 Kwietnia 2007, 08:55:38 »
Gdy zaczynałem pracę na kolei, przeżyłem pewną mrożąca krew w żyłach przygodę.
Pracowałem jeszcze wtedy jako robotnik torowy. Któregoś piątku dostaliśmy polecenie (po 15-tej - nadgodziny!) że należy pilnie rozładować wagon załadowany podkładami. Był to eaos, odstawiony na boczny tor przy miejscu gdzie podkłady należało rozładwoać. Nad wagonem była trakcja elektryczna...
Dzień był w miarę ładny, jednak po południu zaczęło się chmrzyć a po 15-tej to już padał regularny deszcze. Toromistrz z tej działki co miał nas nadzorowac poszedl sobie do nastawni 300 m dalej aby flirtować z dyżurną ruchu, co było jego ulubionym zajęciem.
Podkłady od góry były związane grubym drutem, aby nie pospadały podczas jazdy, więc dwóch naszych kolegów weszło na górę i przy pomocy brzeszczota do metalu zaczęło przepiłowywac drut. Reszta z nas (było nas w sumie 8 chłopa) stało obok eaosa. Dodam, że cały czs padało...
Nagle - JEBUT! Błysnęło i huknęło jak z armaty.
Co się stało - przepiłowany drut, odbił do góry i pierdzielnął w drut jezdny.
Chłopaki niemal zbiegli z tego wagonu i natychmiastowo wypalili z pół paczki fajek. Toromistrz zaraz przyleciał z nastawni, i jegopierwsze słowa brzmiały "Ku*** go mać! W dupę! Wszyscy zyją??? Wszyscy żyją???". Myslę, że podobnie jak my miał serce w gardle.
Mieliśmy tedy więcej szczęscia jak rozumu - dzień był deszczowy, odległość od drutu została niezachowana, nasz przełozony zamiast nas nadzorowac głuszył dyżurną ruchu - w ogóle zostało złamanych co najmniej kilka przepisów BHP - cud sie stał, że nie pierdyknęło żadnego z chłopaków z góry, ani żadnego z nas co stali przy eaosie.
Do dziś jak spotkam chłopaków ze "starej ekipy" to sobie wspominamy ten piątek....
Pracowałem jeszcze wtedy jako robotnik torowy. Któregoś piątku dostaliśmy polecenie (po 15-tej - nadgodziny!) że należy pilnie rozładować wagon załadowany podkładami. Był to eaos, odstawiony na boczny tor przy miejscu gdzie podkłady należało rozładwoać. Nad wagonem była trakcja elektryczna...
Dzień był w miarę ładny, jednak po południu zaczęło się chmrzyć a po 15-tej to już padał regularny deszcze. Toromistrz z tej działki co miał nas nadzorowac poszedl sobie do nastawni 300 m dalej aby flirtować z dyżurną ruchu, co było jego ulubionym zajęciem.
Podkłady od góry były związane grubym drutem, aby nie pospadały podczas jazdy, więc dwóch naszych kolegów weszło na górę i przy pomocy brzeszczota do metalu zaczęło przepiłowywac drut. Reszta z nas (było nas w sumie 8 chłopa) stało obok eaosa. Dodam, że cały czs padało...
Nagle - JEBUT! Błysnęło i huknęło jak z armaty.
Co się stało - przepiłowany drut, odbił do góry i pierdzielnął w drut jezdny.
Chłopaki niemal zbiegli z tego wagonu i natychmiastowo wypalili z pół paczki fajek. Toromistrz zaraz przyleciał z nastawni, i jegopierwsze słowa brzmiały "Ku*** go mać! W dupę! Wszyscy zyją??? Wszyscy żyją???". Myslę, że podobnie jak my miał serce w gardle.
Mieliśmy tedy więcej szczęscia jak rozumu - dzień był deszczowy, odległość od drutu została niezachowana, nasz przełozony zamiast nas nadzorowac głuszył dyżurną ruchu - w ogóle zostało złamanych co najmniej kilka przepisów BHP - cud sie stał, że nie pierdyknęło żadnego z chłopaków z góry, ani żadnego z nas co stali przy eaosie.
Do dziś jak spotkam chłopaków ze "starej ekipy" to sobie wspominamy ten piątek....